Pierwsze wrażenie w pracy w Norwegii

Wysiadając z samolotu w Oslo wszystko wydaje się bardzo obce. Zwłaszcza powietrze, które przesycone jest dziwnym krystalicznym zapachem. Tak przynajmniej wydawało mi się, kiedy zrobiłam pierwszy wdech po wyjściu na ulicę stolicy Norwegii. Szybko potem znalazłam dobry odpowiednik do tej krystalicznej woni- to był zapach czystego powietrza, prawie polarnego. Było zimno i obco w pierwszych godzinach mojego pobytu, ale postanowiłam się nie poddawać. Praca w Norwegii była dla mnie przecież jedynym ratunkiem, aby pomóc chorującej mamie. Oferta pracy była ciekawa, chociaż wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Nie po to robiłam licencjat, aby teraz pakować ryby do puszek. Oferowane wynagrodzenie przekonało mnie do tego, że warto schować uzyskane dyplomy na dno szuflady i spróbować zarobić więcej, niż w kraju na marnym stażu. Mój pierwszy dzień pracy polegał na szkoleniu praktycznym. Rekrutujący na pracę w akordzie na symulatorze pokazywał nam jak należy układać produkt, aby we właściwej kolejności trafiał potem do puszek. Na drugi dzień przyszliśmy już normalnie do pracy przy taśmach produkcyjnych. Każdy otrzymał sterylne ubranie. Tam surowe przepisy sanitarne są niezwykle rygorystyczne i nikt nie stara się ich omijać. Moje pierwsze wrażenie brzmiało”o jejku jak tu czysto”. Czysto było wszędzie. Tu w zakładzie przetwórczym Perfekcyjna Pani nie miałaby czego szukać i chyba tylko ją trzeba byłoby umyć z nadmiaru makijażu. Praca przy taśmie wcale też nie przypominała obozu pracy. Każdy robił co do niego należało. Czasami ktoś opowiedział coś dowcipnego, koleżanka stojąca obok też coś powiedziała, później mieliśmy przerwę śniadaniową zwaną tam lunchem i znowu wracaliśmy na taśmy. Czas tak szybko mijał, że po czterech godzinach wydawało się, że dopiero zaczynaliśmy. Natomiast pierwsze wynagrodzenie dopiero wywarło na mnie piorunujące wrażenie….mogłam kupić sobie to na co nie byłoby mnie stać w Polsce.